Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/57

Ta strona została przepisana.

Jeżeli więc na dziesięć minut przed przejściem pośpiesznego pociągu, żaden inny nie będzie sygnalizowany, wtedy zabierze się do roboty.
Od tej chwili rzecz cała była obmyślona pewna, niepokój jaki od dłuższego już czasu ją opanował, ustąpił, czekała spokojnie.
Około piątej zaczęło się powoli rozwidniać. Pomimo dotkliwego chłodu, otworzyła okno. Świeże powietrze wiosenne napełniło izbę duszną, pełną dymu ze świecy łojowej.
Powoli i słońce ukazało się z za wzgórza i ozłociło promieniami wierzchołki drzew, tu i owdzie rozrzuconych.
W kilka chwil później odezwała się trąbka i Flora stała już przy barjerze z chorągiewką, zwiniętą w futerale.
Powiodła wzrokiem za oddalającym się pociągiem.
— Jeszcze dwie godziny — pomyślała.
Matka jej nie potrzebowała już żadnej posługi. Myśl o powróceniu do pokoju wydawała się jej wstrętną.
Zresztą po co? uścisnęła ją po raz ostatni nim wyszła, a teraz może rozporządzać już sobą, swem życiem... no, i życiem innych.
Nieraz, pomiędzy nadejściem pociągów wymykała się, znikała. Dziś jednak coś przykuwało ją do jej stanowiska przy barjerze.
Usiadła na ławce, na zwyczajnej desce, położonej na czterech słupkach.
Słońce wznosiło się ponad widnokrąg, roztaczając jasne promienie. Cała natura wydawała tchnienie wiosenne, wonne. Flora siedziała bezmyślnie, kąpiąc się w tych ożywczych promieniach światła i ciepła.