Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/59

Ta strona została przepisana.

turkot kół, dolatujący od strony Bécourt, zatrzymał ją przy barjerze.
Zapewne jakiś wóz z kopalni ze wsi, podążał do sąsiednego miasteczka. W każdym razie trzeba otworzyć barjerę, postać przez chwilę, a może i porozmawiać, i znowu się nie uda!... Zresztą... mniejsza o niego, niech sobie czeka.
I nie zwracając uwagi na nadjeżdżającego, uczyniła tylko gwałtowny ruch ręką, oznaczający obojętność i pobiegła wzdłuż toru.
Nagle trzask bicza i głos wesoły zatrzymał ją na miejscu.
— Hej! Flora!
Był to Cabuche.
Flora stanęła jak przygwożdżona o kilka kroków od barjery.
— Cóż to? śpisz jeszcze na taką ładną pogodę? Otwórz prędzej, niech przejadę zanim pociąg nadejdzie.
Flora była wzburzona. Zamiar jej się nie uda, tamci dwoje przejadą bez przeszkody, a ona ich nie zatrzyma. I, otwierając powoli barjerę starą, na pół spróchniałą, której zawiasy zardzewiałe wydawały zgrzyt przeraźliwy, szukała w myśli jakiejkolwiek przeszkody, czegoś, coby mogła położyć w poprzek toru, zrozpaczona do tego stopnia, że byłaby się położyła chętnie sama na szynach, gdyby miała pewność, że kości jej są dość twarde, iż zdołają wykoleić lokomotywę.
Mimowolnie rzuciła okiem na wóz Cabucha. Był on nizki, ciężki, naładowany dwoma słupami kamiennemi, które pięć koni zaledwie udźwignąć mogły. Te dwa słupy szerokie, ciężkie, przydałyby jej się bardzo. Gdyby mogła niemi tor zastawić, do-