Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/60

Ta strona została przepisana.

konałaby tego, czego tak pragnęła. Pięć koni spoconych, zadyszanych, czekało na znak woźnicy.
— Co ci jest? ~ zapytał Cabuche — taką masz dziwną minę?
Trzeba było coś odpowiedzjeć.
— Moja matka umarła wczoraj wieczorem.
Cabuche, z okrzykiem przyjacielskiego współczucia, uścisnął ręce Flory.
— O!... biedna ty... biedna!... Chociaż można się było tego spodziewać oddawna, zawsze to jednak bardzo smutne!... Więc ona w domu leży? — dodał, wskazując mieszkanie. — Zaczekaj, pójdę ja pożegnać po raz ostatni.
I powoli poszedł z Florą ku domowi, gdzie lezały zwłoki jej matki.
Doszedłszy do progu, odwrócił się, spoglądając na wóz i konie.
Flora starała się go uspokoić.
— Niema niebezpieczeństwa, konie stoją spokojnie, zresztą pociąg jeszcze daleko.
Kłamała. Wprawne jej ucho rozróżniało już łoskot nadchodzącego pociągu. Najdalej za trzy minuty ukaże się z wąwozu i wyjedzie na równinę.
Podczas gdy kamieniarz, stanąwszy nad zwłokami Phasji, zamyślił się smutnie, Flora czatowała przy oknie, nadsłuchując regularnego szumu lokomotywy, zbliżającej się z każdą chwilą.
Nagle pomyślała o Misardzie. Zobaczy i przeszkodził Obróciła się i nie dojrzała go na stanowisku. Był po drugiej stronie domu, kopał ziemię koło studni, gdzie zdawało mu się, iż znajdzie ukryte pieniądze. Rozgorączkowany, zaślepiony, nie słyszał nic, tylko wciąż kopał.
Flora odetchnęła spokoniej. Widocznie więc los sam chce, aby się stało, to co zamierzyła.