Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/62

Ta strona została przepisana.

zważając, że maszyna już na niego nadjeżdża, chciał je zmusić, aby ruszyły z miejsca.
Flora chwyciła go w pół i odrzuciła nadludzkim wysiłkiem o kilka kroków cd toru. Sądził on ze konie ruszyły same, a Flora nie może sobie dać rady. Wprawdzie, odrzucając go, ocaliła mu może życie, lecz on tego nie czuł, płakał, przeklinał siebie, z rozpaczy i wściekłości.
Flora tymczasem stała z boku, spokojna, nieruchoma i patrzyła z oczyma szeroko otwartemi płomieniejącemi.
W chwili, gdy przód maszyny oddalony był od przeszkody na metr jeden, dojrzała jeszcze Jakóba z ręką na korbie.
Odwrócił się, wzrok jego padł na Florę; spojrzenia krótkie, lecz wyraźne skrzyżowały się, wypowiadając to, czego słowami nie było już czasu powiedzieć.
Tego rana Jakób uśmiechał się do Seweryny gdy zeszła na peron kolejowy w Hawrze, przed odejściem pociągu.
Dlaczego truć sobie życie jakiemiś przywidzeniami, dlaczego nie korzystać z chwil szczęśliwych, kiedy się same nasuwają? Wszystko przecież da się jeszcze jakoś urządzić!...
I postanowił spędzić dzień ten w najprzyjemniejszy o ile możności sposób, układając w myśli projekt, jak natychmiast po przybyciu do Paryża, pójdzie z Seweryną na śniadanie do restauracji, do której zwykle zachodzili.
Seweryna rzuciła smutne wejrzenie na pociąg gdyż w pobliżu maszyny nie było wolnego przedziału pierwszej klasy, musiała więc usiąść gdzieś na końcu pociągu.
Uśmiechnął się do niej, chcąc ją w ten sposób