rozżarzonych, porozrzucanych tu i owdzie, wznosił się dym czarny.
Obok niej wyciągnął się koń z uciętemi nogami przedniemi, a z brzucha rozdartego wyglądały mu wnętrzności. Ryczał przeraźliwie, głos ten jednak niknął wobec łoskotu maszyny konającej.
Krzyki i wołania wzmagały się coraz bardziej.
— Ratujcie!... Zabijcie mnie!... Co ja cierpię!... Boże!... Co ja cierpię!... Zlitujcie się nademną!...
Wśród tych krzyków ogłuszających, wśród zamieszania, zaczęły się otwierać drzwiczki wagonów ocalonych.
Podróżni wyskakiwali gwałtownie, jeden przez drugiego, popychając się, upadając. Uczuwszy ziemię pod nogami, zobaczywszy pole przed sobą, wszystko, co żyło uciekało galopem, aby jak można najbardziej oddalić się od tego miejsca strasznego. Mężczyźni, kobiety, wszyscy chowali się w głębi lasu poblizkiego.
Seweryna blada, z włosami, rozpuszczonemi wyskoczyła również z wagonu. Ona nie uciekała, lecz pędem biegła ku maszynie. Po drodze zobaczyła palacza.
— Jakób?... Jakób?... uratowany?... nieprawdaż?...
Pecqueux, który cudem jakimś wyskoczył tak szczęśliwie, iż nie poniósł najmniejszego szwanku, biegł również ku maszynie, z sercem ściśniętem na myśl, że jego maszynista znajduje się tam zagrzebany pod szczątkami.
— Wyskoczyłem przed spotkaniem, nie wiem co się stało... biegnijmy prędko.
O kilka kroków dalej stała Flora, nieruchoma, przerażona czynem, jakiego dokonała, rzezią, jaką wywołała rozmyślnie.
Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/66
Ta strona została przepisana.