Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/68

Ta strona została przepisana.

omiony, nie wydając najmniejszego jęku, nie okazując nawet, iż cierpi.
— Cabuche!... chodźże mi pomódz... powiadam ci, że Jakób jest tam pod spodem.
Kamieniarz nie słyszał. Biegł z pomocą do innych ranionych; z pośród kół wydobył jakąś kobietę, której nogi obwisły bezwładnie, przecięte powyżej kolana.
Na głos Flory, rzuciła się Seweryna.
— Jakób?... Jakób?... gdzie?... chodź!... ja ci pomogę.
Pobiegły, wspólnemi siłami usuwały koło strzaskane, chcąc przez wolne miejsce dostać się do środka.
Delikatne ręce Seweryny na niewiele się przydały, za to Flora siłą nadludzką usuwała przeszkody jednę po drugiej.
— Powoli! uważaj!... — krzyknął Pecqueux, również przyłączając się do nich.
Gwałtownym ruchem zatrzymał Sewerynę, która, nie zwracając na nic uwagi, co leży pod jej nogami, miała już nadeptać na rękę, ubraną w rękaw z sukna niebieskiego.
Cofnęła się ze zgrozą. Po chwili spojrzała. To nie jego ubranie. Zapewne jakaś ręka odcięta od ciała, które się znajdzie gdzieindziej.
I stanęła drżąca, jakby sparaliżowana, płakała tylko i patrzyła na usiłowania Flory i palacza.
Ratowanie umierających, poszukiwanie trupów stawało się coraz trudniejszem. Dym czarny, zamiast niknąć, zwiększał się z każdą chwilą. Wkrótce zobaczono płomyki ognia, wydobywające się tu i owdzie. To żar z ogniska maszyny, porozrzucany wśród szczątków suchego drzewa, wzniecił ten ogień.
Niebezpieczeństwo groziło coraz bardziej. Chcąc