Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/69

Ta strona została przepisana.

ugasić pożar, zanim wybuchnie całą siłą, zaczęto kopać ziemię i zarzucać nią zarzewie. Ratunek z każdą chwilą stawał się energiczniejszy i szybszy.
Wiele osób, zwłaszcza mężczyzn, którzy w pierwszej chwili popłochu uciekli w pole lub do lasu, powracali, zawstydzeni, i rączo brali się do pracy.
Wysłano do Barentin o pomoc. Do Rouen zatelegrafowano z budki dróżnika o wypadkę. Jakkolwiek rąk już nie brakowało, lecz trzeba było działać ostrożnie. Każdy kawałek usuwano z uwagą, aby nie przydusić kogo z tych, co znajdowali się wśród szczątków.
Po kwadransie wydobyto kilka osób. Jakiś młody człowiek, blady jak płótno, przygniecione miał nogi; gdy zajęto się usuwaniem ciężaru, pod którym został przywalony, zapewniał spokojnie, iż nic mu nie jest, nie czuje żadnego bólu. Gdy usunięto ciężar, okazało się, iż obie nogi ma ucięte. Zaledwie wyniesiono go na bok, wyzionął ducha bez skargi, nie czując nawet prawdopodobnie bólu, wobec przerażenia, jakie powszechnie panowało.
Z wagonu drugiej klasy, który zaczął się już palić, wydobyto całą rodzinę. Ojciec i matka mieli pokaleczone kolana, babka złamaną rękę, lecz i oni nie czuli bólu, ale z płaczem i łkaniem przywoływali maleńką swą córkę, dziewczynkę trzyletnią, jasnowłosą, która wśród katastrofy zniknęła bez śladu. Znaleziono ją później pod dachem, wygiętym w kabłąk, leżącym opodal od miejsca, gdzie byli rodzice. Wydobyto ją całą i zdrową, z miną na pół plączącą, na pół uśmiechniętą.
Inna dziewczynka, cała zakrwawiona, dłonie miała zmiażdżone. Usunięto ją na bok, czekając, aż znajdą się jej rodzice. Nie jęknęła ani razu, siedzia-