Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/7

Ta strona została przepisana.

potrawki pozostałej z obiadu, znów opanowało ją uczucie jakieś dziwne.
Dostrzegła wyraźnie, że Roubaud od czasu do czasu spogląda ukradkiem na taflą.
— Znowu brałeś? — zapytała nagle.
Podniósł głowę zdziwiony.
— Co takiego?
— O! nie udawaj niewiniątka... rozumiesz ty mnie dobrze. Ale słuchaj: ja nie chcę, ażebyś ty zabierał... to jest tak samo moje jak i twoje... rozumiesz... a myśl, że ty zabierasz, nie daje mi spokoju, czyni mnie chorą.
Roubaud zazwyczaj unikał wszelkiej sprzeczkie. Pożycie ich było tylko stosunkiem dwóch istot, związanych wzajemnie, zmuszonych przepędzić dni, jedno obok drugiego, często nie mówiąc ani słowa przesuwając się koło siebie jak ludzie obcy, obojętni, samotni.
Zamiast jakiejkolwiek odpowiedzi lub tłomaczenia, wzruszył tylko ramionami.
Seweryna była jednak zanadto rozdrażniona postanowiła raz zakończyć tę sprawę z pieniędzm ukrytemi pod tą taflą, prześladującemi ją od dnia popełnienia zbrodni.
— Żądam koniecznie odpowiedzi... Odważ się powiedzieć, żeś nie ruszał!
— Co ci do tego?
— To mi do tego, że mnie to boli... rozumiesz... nie daje mi spokoju... Nie dalej jak dziś... bałam się... nie mogłam siedzieć sama w tym pokoju. Za każdym razem, gdy poruszysz tę taflę, przez trzy noce przynajmniej śnią mi się najstraszniejsze rzeczy. Nie mówimy nigdy o tem, siedźże zatem cicho i nie zmuszaj mnie do mówienia.