Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/72

Ta strona została przepisana.

niesionej, klęczał przy jej zwłokach, jęcząc, rycząc z rozpaczy.
Wydobyto już dwanaście trupów i przeszło trzydzieści osób rannych.
Po wielu trudnościach zdołano nareszcie dostać się do tendra. Flora pracowała zażarcie rękami, a ujrzawszy jakąkolwiek szczelinę, zaglądała do środka, wkładała głowę pomiędzy szczątki drzewa potrzaskanego, żelaza pokręconego, chcąc się przekonać, czy nie dojrzy gdzie Jakóba. Nagle zawołała z całej siły:
— Jest!... jest., widzę go!... To jego ramię, jego koszula wełniana niebieska... nie rusza się... nie odzywa.
I, wyprostowawszy się, zaklęła jak mężczyzna:
— Do kroćset djabłów! śpieszcież się prędzej... wyciągnijcie go stamtąd.
Obiema rękoma chciała oderwać jednę z desek, nie mogła jednak tego uczynić, gdyż ściana innego wagonu całym ciężarem na tender się zwaliła. Pobiegła do mieszkania i za chwilę wróciła z siekierą, służąca do rąbania drzewa. Ujęła ją w obie ręce i rąbała tak, jak drwale rąbią w lesie pnie dębowe.
Wszyscy usunęli się od niej, wołając tylko, aby uważała.
Nie słyszała nic, rąbała z całą zaciętnością; trzaski i kawałki drzewa leciały jak piórka. W jednem z uderzeń natrafiwszy na oś stalową, siekiera pękła na dwoje. Przy pomocy palacza usunęła koła, które ochroniły Jakóba od pewnej śmierci, tworząc dach na jego głową, i pierwsza pochwyciła go w silne ramiona.
— Jakóbie!... Jakóbie... Oddychał... żyje!... A!...