Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/73

Ta strona została przepisana.

Boże!... żyje!... Wiedziałam, co mówię. Widziałam przecież jak tam upadał.
Seweryna oszołomiona szła za nią. Ułożyły go na trawniku tuż koło Henryka Dauvergne, który dotąd jeszcze nie mógł zrozumieć gdzie jest i co się koło niego dzieje, i patrzył na wszystkich z miną ogłupiałą.
Pecqueux, zbliżywszy się, stanął przed swym maszynistą, wzruszony jego smutnym stanem. Flora i Seweryna, uklękły koło Jakóba, jedna z prawej, druga z lewej strony, i podtrzymywały głowę nieszczęśliwego, śledząc z obawą najmniejsze drgnięcie jego twarzy.
Jakób nareszcie otworzył powieki.
Popatrzył kolejno na jedną i drugą, lecz widocznie ich nie poznawał.
Ani Flora ani też Seweryna nie śmiały odezwać się ani słowem.
Spojrzenie jego błędne spoczęło nareszcie na rozbitej maszynie; Liza przypomniała mu wszystko: te dwa kamienie olbrzymie, zagradzające przejazd, uderzenie, wstrząśnienie straszliwe, nareszcie upadek, z którego on powstał, ocalał, lecz ona napewno się nie podźwignie.
Nie obwiniał jej, iż okazała się tak uporną pod jego ręką, iż nie chciała się zatrzymać. Ód chwili wstrząśnienia na jakie naraził ją w zaspie śniegowej, nie posiadała już dawnej siły i giętkości. Przebaczył jej chętnie i patrzył bolesnym wzrokiem na zranioną śmiertelnie, umierającą.
Biedna Liza wydawała ostatnie tchnienia, żar jej ogniska rozpadał się powoli w popiół, jęki wydobywające się w pierwszej chwili tak gwałtownie przez rozdarte jej boki, obecnie podobnemi były do cichej skargi dziecka płaczącego.