Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/75

Ta strona została przepisana.

zrozpaczone tem nowem omdleniem Jukóba. Flora pobiegła do domu i powróciła w tej chwili z flaszeczką spirytusu kamforowego. Zaczęła nacierać mu skronie w nadziei, iż w ten sposób przywoła go do życia.
Grozę powiększał ryk konia leżącego w pobliżu, z uciętemi nogami przedniemi. Ten tylko z pięciu, nie został zabity na miejscu. Jęk jego, podobny do głosu człowieka, był tak przerażający i tak bolesne wywierał wrażenia, że dwóch rannych, leżących obok, zaczęło również jęczeć głosem nadludzkim wraz z biednem stworzeniem.
Nigdy jeszcze podobne skargi i jęki nie przerywały ciszy, panującej zawsze w tej wiosce. Ryk ten działał denerwująco na wszystkich. Zaczęły się odzywać głosy prośby i gniewiu, aby raz skończyć z tym koniem jęczącym.
Nareszcie Pecqueux, łkająby ciągle, podniósł siekierę, której ostrze do połowy złamało się w rękach Flory, i jednem uderzeniem obucha zabił nieszczęśliwe stworzenie.
Po dwóch godzinach oczekiwania nadeszła pomoc. Wszystkie wagony zdruzgotane w tem nieszczęsnem spotkaniu wywróciły się na lewo, tak, że tor prawy mógł być w bardzo prędkim czasie przyprowadzony do porządku i gotowy do dalszego użytku.
Pociąg, złożony z trzech wagonów i maszyny pomocniczej, przywiózł z Rouen naczelnika biura prefektury, prokuratora królewskiego, inżynierów i lekarzy kolejowych.
Naczelnik stacji z Barentin zjawił się również z drugiej strony, z całą załogą, która natychmiast wzięła się do usunięcia szczątek rozbitego pociągu.
Wzburzenie nadzwyczajne zapanowało w tym zapadłym kącie kraju, niemym i pustym zazwyczaj.