Podróżni ocaleni uczuwali gorączkową potrzebę ruchu. Jedni szukali koni i wozów, przerażeni samą myślą, że mają wsiąść napowrót do wagonów. Inni, przekonawszy się, że w całej okolicy, nie tylko wozu, ale nawet lichych taczek nie znajdą, do którychby jakiekolwiek zwierzę zaprządz można było, pytali zaniepokojeni, gdzieby mogli dostać cokolwiek do jedzenia, gdzieby po tak straszliwem przejściu mogli odpocząć, rozgrzać się cokolwiek.
A wszyscy żądali biura telegraficznego. Kilku mężczyzn poszło piechotą do Barentin, chcąc z tamtąd wysłać depesze.
Podczas gdy władze przy pomocy administracji rozpoczęły pierwsze kroki śledcze, lekarze zabrali się śpiesznie do opatrywania ranionych. Wiele osób leżało pomdlałych w kałużach krwi i błota. Inni jęczeli głosem przytłumionym, cichym, znosząc cierpliwie operacje chirurgiczne, podjęte na poczekaniu. W katastrofie tej było wogóle piętnastu trupów i trzydzieści dwie osób, ciężko poranionych.
Zmarłych ułożono szeregiem, twarzą do góry, zanim osobistości ich nie zostaną sprawdzone. Zajmował się nimi jakiś młody urzędnik, jasny blondyn z twarzą różową, przeglądał ich kieszenie, przeszukiwał papiery, bilety wizytowe, listy, ażeby mógł w jakikolwiek sposób dowiedzieć się o adresach i nazwiskach.
W około niego utworzyło się wkrótce kółko ciekawych, którzy niewiadomo skąd się tu wzięli, bo w okolicy, przynajmniej w promieniu milowym, nie było nawet śladu ludzkiego mieszkania.
Było ich może ze trzydzieści osób, mężczyzn, kobiet i dzieci, które przeszkadzały tylko, nie przynosząc żadnej pomocy.
Jakób leżał ciągle omdlały; Seweryna spo-
Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/76
Ta strona została przepisana.