Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/8

Ta strona została przepisana.

Roubaud patrzał na nią uparcie swemi wielkiemi oczyma. Nareszcie odezwał się ociężale:
— Co ci do tego, czy ruszam czy nie ruszam, jeżeli tobie ruszać nie każę. Moje sprawy mnie tylko obchodzą.
Zrobiła ruch gwałtowny lecz się powstrzymała. Po chwili odezwała się wzburzona z widocznym wyrazem cierpienia i wstrętu na twarzy.
— Nie... ja cię nie rozumiem!... byłeś pomimo wszystko, człowiekiem niby uczciwym. Nie byłbyś zabrał nikomu jednego nawet centyma... To, co zrobiłeś... możnaby jeszcze wybaczyć... byłeś szalony... i mnie do szaleństwa doprowadziłeś... Lecz te pieniądze... o!... te pieniądze wstrętne, które nie powinny istnieć dla ciebie, a które ty wykradasz powoli dla przyjemności. Co się z tobą dzieje?... jak mogłeś upaść tak nisko!...
Słuchał spokojnie. Przez chwilę uczuł rzeczywiście prawdę tych słów, nawet zdziwił się, iż doszedł aż do tej kradzieży. Poczucie tego występku zatarła w nim demoralizacja, roztaczająca powoli swe skrzydła.
Nie mógł sobie jasno zdać sprawy z tego położenia, nie mógł nawiązać węzłów, przeciętych nagle w chwili popełnienia zbrodni gwałtownej, nie mógł sobie wytłomaczyć, jak się rozpoczęła ta nowa egzystencja, nowe prawie życie, obok żony, unikającej go, wrogo prawie usposobionej.
Po chwili uczynił ruch, jakby się chciał pozbyć myśli natrętnych.
— Kiedy się człowiek nudzi w domu — mruczał — szuka rozrywki po za domem... Nie kochasz mnie... więc...
— O, tak... nie kocham cię!...