jakaś je pokrywała, nareszcie zasnęła snem ciężkim, bez marzeń.
Noc już była ciemna, gdy się przebudziła. W pierwszej chwili oszołomiona, nie wiedziała, gdzie się znajduje. Dotknąwszy ręką zimnej skały, na której leżała, przypomniała sobie wszystko. Nieubłagana konieczność przebiegła przez myśl jej, jak błyskawica.
Trzeba umrzeć!... Marzenie o życiu szczęśliwem rozpierzchło się teraz, jak mgła, gdy siły swe snem pokrzepiła.
Nie!... Nie!... tylko śmierć!... nic jej więcej nie pozostaje. Nie może przecież żyć wśród tych potoków krwi, niewinnie przelanej, nie może żyć z sercem strzaskanem, przeklęta przez człowieka jedynego, z którym mogłaby być szczęśliwą. On ją nienawidzi... to pewna... przeklął ją... widziała to przecież w jego spojrzeniu...
Teraz, gdy sił już nabrała, trzeba umrzeć...
Poniosła się i wyszła z ukrycia. Bez najmniejszego wahania poszła szybkim krokiem. Instynkt wskazywał jej drogę. Spojrzała na niebo, na gwiazdy; godzina była mniej więcej dziewiąta, idąc wprost przed siebie, znalazła się wkrótce przy torze kolei. O kilka kroków od niej przebiegł pociąg z szybkością nadzwyczajną. Widocznie ruch już przywrócono, usunięto przeszkody i naprawiono szyny. Szła dalej wzdłuż toru, wśród ciszy niczem nieprzerywanej. Nie pilno jej było; najbliższy pociąg nie nadejdzie prędzej, jak za pół godziny.
Szła wciąż krokiem drobnym, spokojnie, jak gdyby się wybrała na zwykłą przechadzkę. Zbliżywszy się do tunelu, przemknęła chyłkiem koło budki strażnika, aby jej nie dostrzegł, tak, jak to zwy-
Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/82
Ta strona została przepisana.