Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/87

Ta strona została przepisana.

Cudem tylko maszynista nie poniósł cięższych obrażeń. Skończyło się na wstrząśnieniu wewnętrznem. Lekarz jednak zalecał wielkie starania i spokój niczem niezamącony.
Gdy chory otworzył nareszcie oczy, Seweryna, która czuwała przy nim jak przy dziecku, prosiła go najłagodniejszemi, jakie dobrać mogła, słowy, aby we wszystkiem był jej posłuszny.
Jakób skinął głową na znak przyzwolenia. Zanadto był osłabiony, aby mógł mówić cokolwiek. Myśl jednak jego niczem nie zamącona, pracowała ciągle.
Rozejrzał się po pokoju. Poznał go natychmiast, choć nigdy w nim nie był. To ten sam pokój, o którym opowiadała mu Seweryna. Tu przed szesnastu laty uległa ona gwałtownym napaściom Grandmorrina.
Myślał nieraz o tym pokoju, przejeżdżając tędy, spoglądał zawsze na okna, przysłonięte żaluzjami. Widok tego domu wywoływał w nim zawsze dziwne uczuciu smutku; dziś znajduje się tu, i w jak niezwykłem położeniu, i w tym pokoju umrze z pewnością. Nie wierzył, aby się to mogło skończyć inaczej, czując się tak bardzo osłabionym.
Gdy Seweryna zauważyła, iż chory jest w stanie słuchać ją i zrozumieć, szepnęła mu do ucha, nachyliwszy się niby dla poprawienia kołdry:
— Nie bój się... wypróżniłam twoje kieszenie... zabrałam zegarek....
Spojrzał na nią oczyma szeroko otwartemi, wysilając swą pamięć.
— Zegarek?... A!... tak... zegarek.
— Mogli byli szukać po kieszeniach, dlatego też schowałam go pomiędzy moja rzeczy. Nie kłopocz się bynajmniej