Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/88

Ta strona została przepisana.

Podziękował jej uściśnieniem ręki. Odwróciwszy głowę, dostrzegł na stole nóż, również wyjęty z kieszeni. Tego nie było co chować. Nóż, jak wiele innych.
Na drugi dzień, Jakób czuł się silniejszym. Zbudziła się w nim nadzieja, że może ten wypadek nie będzie kresem jego życia, może jeszcze nie umrze.
Z przyjemnością ujrzał koło siebie Cabucha, który sprzątał pokój, starając się robić jaknajmniej hałasu swym ciężkim chodem.
Cabuche, od czasu wypadku, nie odstępował na krok tego domu, czuł jakby gwałtowną potrzebę niesienia pomocy, poświęcenia się dla rannych. Szczególnie często kręcił się koło Seweryny, usługiwał jej jak pies wierny, zapatrzony w nią jak w tęczę. Dzielna kobieta, myślał sobie, chociaż taka szczupła; warto jej pomódz, tem bardziej, że ona też pomaca innym.
Jakób i Seweryna prędko przyzwyczaili się do niego, nie krępowali się jego obecnością, mówili do siebie ty, ściskali się nawet i całowali.
Cabuche w podobnych chwilach starał się dyskretnie zniknąć z przed oczu zajętych sobą kochanków.
Jakóba jednak dziwiła częsta nieobecność Seweryny. Pierwszego dnia, słuchając rady lekarza, nie wspomniała mu nic o Henryku; o wiele będzie spokojniejszy, myślała, sądząc, iż sam się znajduje w tym domu. Gdy więc ją zapytał:
— Czy sami tu jesteśmy?
— Sami, najdroższy, zupełnie sami — odpowiedziała. — Spij spokojnie.
A jednak znikała co chwilę.
Nazajutrz Jakób dosłyszał niby szept rozmowy i śmiechy, stłumione na parterze. Później, po kilku