Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/89

Ta strona została przepisana.

dniach, rozróżniał wyraźnie rozmową wesołą dwóch osób. Głosy to były młode, świeże, śmiały się i opowiadały ciągle.
— Co to jest?... nie jesteśmy sami w tym domu.
— A więc tak, mój drogi, na dole, akurat pod twoim pokojem, znajduje się ranny, którego także musiałam przyjąć i umieścić w tym domu.
— A!... i któż to taki?
— Henryk Dauvergne, wiesz, nadkonduktor.
— Henryk?... al... to on?
— Dziś rano przyjechały jego dwie siostry. To właśnie ich glosy słyszysz tu ciągle. Śmieją się ze wszystkiego... Ponieważ Henryk ma się o wiele lepiej, więc wyjadą dziś wieczorem. On zaś zostanie jeszcze przez dwa lub trzy dni, dopóki zupełnie nie wyzdrowieje. Wyobraź sobie, że wyskoczył w pełnym biegu pociągu i nic mu się nie stało. Tylko mózg sobie wstrząsnął i przez kilka dni był jak idjota, ale to już minęło.
Jakób milczał, patrząc na nią wzrokiem przenikliwym. Po chwili milczenia odezwała się:
— Rozumiesz? gdyby go tu nie było, zarazby ludzie zaczęli gadać plotki o nas... A dopóki nie jestem z tobą sam na sam, mąż nie może mi nic powiedzieć i mam doskonały powód, do zostawania przy tobie... rozumiesz?...
— Tak, tak doskonale...
I do wieczora Jakób słuchał śmiechów małych Dauvergne, poznawał ich głosy, przypominał sobie, że już raz słyszał je w Paryżu, również pod pokojem, w którym znajdował się z Seweryną, w mieszkaniu palacza Pecqueux.
Wieczorem wszystko się uciszyło. Od czasu do czasu dolatywał go tylko cichy odgłos kroków Seweryny, idącej od niego do drugiego rannego. Potem