Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/9

Ta strona została przepisana.

Spojrzał na nią gwałtownie, uderzył pięścią w siół, twarz krwią mu nagle nabiegła.
— A więc daj mi spokój... Czy ja przeszkadzam ci się bawić?... Czy ja ci co mówię?... Człowiek uczciwy dużoby musiał zrobić na mojem będąc miejscu, a ja nic nie robię... Najpierw powinienem cię kolanem za drzwi wyrzucić... potem... potem możebym i nie kradł...
Pobladła jak ściana. Nieraz już myślała, że gdy człowiek zazdrosny oddany jest na łup zła wewnętrznego do tego stopnia, że wybacza swej żonie nawet kochanka, to widocznie musi ulegać gangrenie moralnej, toczącej go szybko, zabijającej wszelkie skrupuły, głuszącej nawet głos sumienia.
A jednak opierała się, nie chciała przyjąć winy na siebie, krzyczała:
— Zabraniam ci dotykać tych pieniędzy!... rozumiesz!...
Dokończył kolacji, spokojnie rozwiązał serwetę, złożył ją, wstał i odezwał się tonem szyderczym:
— Jeżeli tak chcesz koniecznie... to się podzielimy.
I pochylił się, jakby chciał podnieść taflę.
Zerwła się gwałtownie, stanęła na niej obiema nogami.
— Nie!... nie!... wiesz dobrze, że wolałabym umrzeć!... nie otwieraj... przynajmniej nie przy mnie!...
Seweryna tego wieczora miała się spotkać z Jakóbem, za stacją towarową.
Gdy powróciła po północy, przyszła jej na myśl scena wieczoru minionego.
Zamknęła drzwi swego pokoju na dwa spusty. Roubaud pełnił służbę nocną, nie obawiała się więc, że przyjdzie spać, co zresztą przydarzało się bardzo rzadko.