Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/94

Ta strona została przepisana.

— Mój Boże!... mój Boże!... jak ja się boją... jakież to potworne... nie będę mogła zasnąć w nocy.
— Przecież to jasne... Chciała nas zabić... nas dwoje w tym tłumie... Oddawna już kochała się we mnie, była zazdrosną... A przytem ta głowa szalona... myśli jej Bóg wie z jakiego świata przychodziły... tyle trupów... stos ludzi we krwi... a!... nędznica!...
Patrzyli na siebie wzrokiem szeroko rozwartym, nie odzywając się długo ani słowa.
Nareszcie, chcąc uniknąć tego widma wstrętnego, które gwałtem nasuwało się przed ich oczy, Jakób odezwał się półgłosem...
— A! — umarła... więc to dlatego zdaje mi się, iż ciągle ją widzę. Od chwili gdy odzyskałem świadomość, zdaje mi się ciągle, że ona jest tuż koło mnie. Dziś jeszcze czułem jej oddech na twarzy, jak gdyby stała za łóżkiem, tak, iż musiałem się pomimowoli odwrócić. Umarła... a my żyjemy... Oby tylko nie chciała teraz się zemścić.
Seweryna zadrżała.
— Daj pokój... proszę cię... daj pokój... przywodzisz mię do szaleństwa.
Wyszła.
Jakób słyszał wyraźnie, jak podążyła śpiesznie do drugiego ranionego.
Stanął przy oknie i zapatrzył się na tor kolei, na małą budkę dozorczyni barjery, na studnię obok stojącą, na domek dróżnika, zbity z desek, gdzie Misard spał, jak się zdawało, w chwili gdy był wolny od monotonnego swego zajęcia.
Patrzył na to wszystko, pogrążony w zadumie, jak gdyby zamyślił się nad rozwiązaniem zagadki, niemożliwej do rozwikłania, a od której jednakowoż całe szczęście jego zależało.
Z szczególnem zajęciem wpatrywał się w Mi-