Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/99

Ta strona została przepisana.

— Jesteśmy zatem sami?... zupełnie sami?...
— Tak, zupełnie... Jutro trzeba będzie i nam się pożegnać. Powracam do Hawru. Skończy się to obozowanie w pustyni...
Jakób nie spuszczał z niej wzroku, milczał prze? chwilę z miną łagodną, a nawet uśmiechniętą.
Po długim milczeniu odezwał się nareszcie:
— Żałujesz, że już pojechał?... co?...
A gdy Seweryna zadrżała i widocznie chciała zaprzeczyć, powstrzymał ją ruchem ręki.
— O!... nie myślę bynajmniej kłócić się z tobą. Widzisz przecie, że nie jestem zazdrosny. Pewnego razu powiedziałaś mi, abym cię zabił, gdybyś miała mi być niewierną... a jednakże, przyznaj sama, nie mam wcale miny człowieka, noszącego się z zamiarem zabicia kochanki... Ale tak, prawdę mówiąc, nie ruszałaś się prawie z dołu. Trudno cię było zatrzymać koło mnie choćby przez minutę. I wiesz co? przyszło mi ostatecznie na myśl to, co twój mąż opowiadał, że pewnego wieczora, zaszczycisz tego chłopca swemi względami, bez przyjemności... ot tak sobie... aby tylko rozpocząć coś nowego.
Seweryna nie chciała się tłómaczyć. Powoli, przeciągle, powtórzyła tylko po dwakroć:
— Rozpocząć... rozpocząć!...
Nagle, pod wpływem jakiegoś napadu rozpaczliwej szczerości, zaczęła mówić szybko, głosem przytłumionym:
— A więc tak... to prawda!... My chyba możemy ze sobą rozmawiać otwarcie. Dosyć jest rzeczy na tym świecie, które nas łączą. Od kilku miesięcy ten człowiek chodzi za mną ciągle i prześladuje mnie swą miłością. Wiedział dobrze, że należę do ciebie; sądził, iż mnie to nie będzie wiele kosztować, abym zechciała i do niego również należeć.