Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/108

Ta strona została przepisana.

samego z obawy, by wszystka krew z jego żył nie wyciekła. I doktór zakończył swoją relacyę zapewnieniem, że inteligencya Karolka, jeżeli dotychczas nie jest świetną, rozwinie się z pewnością, skoro chłopiec znajdzie się w otoczenia, zmuszającem mózg do żywszej, zaostrzonej czynności.
Powóz zatrzymał się przed Schronieniem, Macquart, który słyszał wybornie słowa doktora, zsiadając z kozła, dodał:
— To bardzo spokojny chłopaczek, bardzo spokojny. A przedewszystkiem jest prześliczny niby anioł!
Maksym, wciąż jeszcze blady, a przytem mimo upału dzwoniący zębami, już nie pytał się więcej, Przypatrywał się rozległym budynkom Schronienia, skrzydłom rozmaitych pawilonów, przedzielonym ogrodami, przeznaczonemi już to dla mężczyzn, już to dla kobiet, już to dla obłąkanych spokojnych, już to dla furyatów.
Stary Macquart znał wszystkich strażników. Zresztą i doktór Pascal miał wszędzie wstęp wolny, gdyż posiadał prawo doglądania niektórych chorych.
Towarzystwo poszło nasamprzód przez korytarz, potem zawrócono na podwórze: tam właśnie ciotka Dida zajmowała jeden z pokoi parterowych, wylepiony obiciem jasnem i umeblowany łóżkiem zwyczajnem, szafą, stołem, fotelem, tudzież dwoma krzesłami. Dozorczyni, która nigdy nie powinna była opuszczać chorej, właśnie wyszła na chwilę. W celi z
atem na dwu krańcach stołu siedzieli: obłąkana, ponuro wyglądająca w swym fotelu i chłopiec, pochylony na krześle i zatopiony cały w wycinaniu obrazków.