Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/111

Ta strona została przepisana.

jak ja ją żałuję, gdyby to niebyło jeszcze ostateczne unicestwienie! O czem też może ona rozpamiętywać od lat dwudziestu jeden, jeżeli sobie przypomina przeszłość?
I energicznym ruchem ręki chciał niejako odsunąć ową przeszłość straszną, którą znał dobrze. Widział ją młodą, wyrośniętą, wiotką i bladą, o oczach płomienistych, gdy owdowiawszy po Rougonie, ociężałym ogrodniku, którego gwałtownie pragnęła poślubić, natychmiast i jeszcze nie doczekawszy końca swej żałoby, rzuciła się w ramiona kontrabandzisty Macquarta; tego znowu kochała miłością wilczycy, choć wcale poślubić go nie chciała. W ten sposób żyła przez lat piętnaście mając przy sobie dziecko prawe i dwóch bękartów, wśród ustawicznych hałasów i kaprysów; niejednokrotnie wówczas znikała na tygodnie długie, by powrócić na poły umierającą z rękami czarnemi. Potem Macquart poległ od kuli, zabity niby pies wystrzałem z karabinu przez żandarma; ten cios pierwszy zamroził w niej niejako wszystkie uczucia; żywemi pozostały tylko oczy przezroczyste niby woda źródlana, osadzone w twarzy bladej.
Usunęła się tedy od świata w głąb pustki, którą jej zostawił kochanek, gdzie przez lat czterdzieści prowadziła życie prawdziwie zakonnicze, życie, zakłócane niestety strasznemi atakami nerwowemi. Lecz jeszcze jeden cios miał ją dosięgnąć i ten właśnie przyprawił ją o obłęd. Pascal przypomniał sobie scenę okrutną, której był świadkiem naocznym: biedne dziecko, którem się babka zaopiekowała, przyjąwszy je pod swój dach, siostrzeniec Sylwester, ofiara kłótni i krwawych starć rodzinnych, poległ z ręki żandarma. Podczas tłumienia