Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/119

Ta strona została przepisana.

ty, gdy oboje zaczęli zaledwie rok siedmnasty życia. Być może tylko, że żal do losu ścisnął mu serce, do losu, który jemu, schorowanemu już niezmiernie i niezmiernie zestarzałemu; kazał napotkać ją, jeszcze piękniejszą, chłodną, spokojną i bardzo tęgą.
— Nigdy bym jej nie poznał — odezwał się po chwili.
A powóz, wciąż toczący się po bruku miejskim, zawrócił na ulicę Rzymską. Justyna zniknęła z oczów; owo widmo przeszłości, tak różniącej się od dnia dzisiejszego, po chwili utonęło w mroku wieczornym wraz z Tomaszem, dziećmi i sklepem.
W Soulejadzie stół już był zastawiony. Martyna przygotowała węgorza z Viorne’y, królika duszonego w maśle i comber barani. Wybiła teraz zaledwie siódma, miano tedy bardzo dużo czasu do odejścia pociągu i można było obiadować zupełnie spokojnie.
— Nie śpiesz się! — powtarzał doktór Pascal siostrzeńcowi. — Odprowadzimy cię na kolej; idzie się stąd na stacyę najwyżej dziesięć minut.. Ponieważ zostawiłeś na dworcu torbę podróżną, kupisz zatem jedynie bilet i wskoczysz do wagonu, a to wszystko wiele czasu ci nie zajmie.
Gdy jednak napotkał Klotyldę w przedpokoju, gdzie ta ostatnia zawieszała na kołkach kapelusz oraz parasolkę, szepnął jej półgłosem:
— Czy wiesz, iż zdrowie twego brata wielce mię niepokoi?
— Dlaczego?