ani słowa jednego, jeno rozkoszowali się w pełni uciechą przebywania nawzajem tak blizko siebie.
Po tygodniu pod dachem doktora znowu zapanowała gorączka niezgody. Pascal i Klotylda na nowo całe przedpołudnia nie mówili do siebie ani słowa; potem zaś raz po razu ścierali się i objawiali wysoce zły humor. Nawet Martyna wpadała w gniew, oraz rozdrażnienie. Pożycie we troje zaczynało równać się piekłu.
Potem, nagle całe położenie znacznie się jeszcze pogorszyło. Do Plassans na misyę przybył pewien kapucyn, używający rozgłosu wielkiej świętobliwości; rozpoczął on szereg kazań zwyczajem przyjętym w miastach południowej Francji. O sklepienie kościoła św. Saturnina odbijały się echa jego nawoływań potężnych. Był to rodzaj apostoła, wyposażonego wymową przystępną i rozpłomieniającą, słowem kwiecistem i obfitującem w obrazy plastyczne. A uczył o upadku, oraz nicości wiedzy współczesnej, kazał poglądy nadzwyczajnie mistyczne, zaprzeczając rzeczywistości świata tego, i ukazując na świat rzeczy nieznanych oraz na tajemnicę, tkwiącą poza wszystkiem. Poruszył tem więc do głębi wszystkie dewotki, oraz wszystkie nabożnisie z całego miasta.
Już po pierwszym wieczorze, gdy Klotylda powróciła z kazania w towarzystwie Martyny, Pascal dostrzegł w niej gorączkę i rozdrażnienie, skrzesane słowami zakon-