Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/13

Ta strona została przepisana.

lanych uwagą, oko błękitu nieba, nos delikatny, podbródek, zdradzający stanowczość. Jej odsłonięty karczek mówił o świeżej młodzieńczości swą rozkoszną bielą mleka, tak żywo odskakującą od złocistych pukli głowy. Wysoka, ubrana w bluzę czarną posiadała kibić wielką, pierś drobną, ciało wątłe; całość przypominała wysmukłe, a boskie postacie Odrodzenia. Dzięki temu, acz już skończyła lat dwadzieścia pięć, miała powierzchowność ośmnastoletniego dziecięcia.
— Mogłabyś też — podjął po chwili doktór — uporządkować nieco papiery w szafie. Taki tam nieład, iż nic znaleść niepodobna.
— Dobrze, mistrzu — odpowiedziała, nie podnosząc głowy. — Natychmiast wezmę się do roboty.
Pascal z powrotem usiadł przy biurku, na przeciwległym końcu sali, tuż przy oknie z lewej strony.
Był to stół zwyczajny z czarnego drzewa, również, jak i szafa, zarzucony stosami papierów, tudzież broszur wszelkiego rodzaju. I znów zapanowało milczenie, spokój niezmącony w półcieniu, tak sprzeczny z upałem panującym na dworze.
Salon to był obszerny. Długości miał metrów z dziesięć, szerokości sześć, nie więcej. Mebli widniało niewiele: szafa; półki biblioteczne, obciążone książkami; staroświeckie krzesła, oraz fotele nieporządnie porozrzucane. Jedyną ozdobę ścian, wytapetowanych obiciem, upstrzonem różami, w stylu Cesarstwa, tworzyły pastele, przedstawiające kwiaty o barwach dziwacznych. Zresztą mrok nie pozwalał im się dokładnie przypatrzeć. Oddrzwia trojga drzwi podwójnych, prowadzących do sieni