toki gwiazd i miliardy światów, biegnących po niebie niby droga mleczna.
— Ach! moja biedna Klotyldo! — odezwał się do niej tego dnia doktór — czyż to godzi się tracić tyle czasu na podobne fraszki fantazyjne! A ja czekam do tej pory daremnie na wizerunek owych malw, którym pozwoliłaś zwiędnąć bezpożytecznie! Zachorujesz zresztą z własnej winy. Po za życiem rzeczywistem nie może istnieć ani zdrowie, ani nawet piękność.
W ostatnich czasach Klotylda często już zgoła nie odpowiadała doktorowi. Nie chciała bowiem rozprawiać, obstając gniewnie i uporczywie zarazem przy swojem przekonaniu. Tym razem atoli musiał on dotknąć do żywego jakąś strunę jej przekonań.
— Niema zupełnie żadnej rzeczywistości — odparła stanowczo.
Pascal, którego zabawiło takie filozofowanie wielkiego dzieciaka, zaczął się śmiać.
— Wiem już, wiem... Nasze zmysły są omylne; świat poznajemy jedynie za pośrednictwem naszych zmysłów; a więc z tego wypływa, że być może, świat zupełnie nie istnieje... Otwórzmy przeto drzwi na oścież obłędowi; uznajmy za całkowicie możliwe rozmaite niestworzone dziwactwa; wierzmy w zmory, przekraczając granicę praw i faktów... Czyż jednak nie zdajesz sobie sprawy, że odrzucając poza nawias przyrodę, niweczysz przez to samo wszelkie stałe prawidła; jedynym zarazem punktem ciężkości w życiu jest wiara w życie, jest miłość życia, jest dążenie do ściślejszego poznania tegoż życia mocą wszystkich swych sił i całej inteligencyi?
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/132
Ta strona została przepisana.