Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/14

Ta strona została przepisana.

na schody, do pokoju doktora i do pokoju panienki — te ostatnie na przeciwległych krańcach salonu — a zarazem i gzems zadymionego sufitu, nosiły na sobie znamię czasów Ludwika XV.
Godzina cała minęła cicho, bez jednego szmeru, bez szelestu najdrobniejszego.
Pascal, celem chwilowego odpoczynku w pracy nużącej, zerwał opaskę z nieczytanego jeszcze numeru Temps’a i zaczął przebiegać go wzrokiem. Nagle zawołał zdziwiony:
— Patrz no! twojego ojca mianowano redaktorem naczelnym Epoki, dziennika republikańskiego, mającego szalone powodzenie. Drukuje on dokumenta Tuileryów, tajemnice dworu cesarskiego.
Nie oczekiwał snać takiej nowiny, gdyż w śmiechu jego mięszały się pospołu dwie nuty: zadowolenia w pewnej mierze i zarazem smutku. Półgłosem ciągnął dalej:
— Słowo honoru... los tylko umie płatać figle... daremnie z nim rywalizować... Życie kryje tyle niespodzianek. Oto bardzo zajmujący artykuł.
Klotylda milczała wciąż, jak gdyby sto mil przedzielało ją od tego zacienionego salonu. Wuj milcząc również, przeczytał do końca artykuł, wziął nożyczki, wyciął go, nakleił na arkusz papieru, poczem na czystym marginesie porobił jakieś uwagi swem pismem wielkiem, a niekształtnem. Teraz znowu udał się do szafy, by złożyć tam ową notatkę najświeższą. Musiał jednak wejść na krzesło; ostatnia bowiem pólka od góry, leżała tak wysoko, że doktór, choć słuszny wzrostem, nie zdołał tam dosięgnąć żadną miarą.