Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/144

Ta strona została przepisana.

— A więc, prawda! — zakrzyczała — To jest sprawiedliwość, miażdżąca jednostki na korzyść rasy; niszcząca gatunek osłabiony, celem utuczenia gatunku zwycięskiego... Nie, nie! To zbrodnia! Istnieją tylko sprosność i zbrodnia. Dzisiejszego wieczora w kościele, ksiądz miał słuszność: ziemia jest zepsutą, wiedza zaś pomnaża tylko gnicie ogólne; do nieba należy nam wszystkim spoglądać i uciekać O! mistrzu, błagam cię, pozwól, abym zasłużyła na zbawienie; pozwól też, abym i ciebie mogła zbawić!
Teraz wybuchnęła płaczem, odgłos zaś jej łkań rozlegał się wokoło z hałasem szalonym wśród ciszy nocnej. Napróżno Pascal usiłował ją uspokoić, Klotylda wciąż tem silniej głos podnosiła.
— Wysłuchaj mię, mistrzu, wiesz, że cię kocham, ponieważ jesteś dla mnie wszystkiem... A właśnie tylko ty jeden wznieciłeś we mnie taką burzę, którą daremnie usiłuję stłumić, ponieważ wciąż prześladuje mię myśl, że nie zgadzamy się i bylibyśmy rozłączeni na zawsze, gdybyśmy jutro oboje umarli.. Dlaczego nie chcesz wierzyć?
Doktór usiłował ją jeszcze przekonać.
— Ależ, moja droga, ty nie jesteś przy zdrowych zmysłach...
Wówczas Klotylda uklęknąwszy, schwyciła go za ręce i przyczepiła się do niego gorączkowym uściskiem. I zaklinała go jeszcze głośniej, takim okrzykiem rozpacznym, iż cała okolica mroczna, z oddali, wtórzyła jej łkaniom.
— Posłuchaj, co ksiądz powiedział w kościele... Potrzeba zmienić tryb życia i zacząć czynić pokutę; trzeba