Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/148

Ta strona została przepisana.

jej schwytać klucze od wielkiej szafy. To dostanie kluczy musiało tworzyć główne jej marzenie, musiało być zamiarem, wciąż pieszczonym w duszy podczas ustawicznego milczenia, w jakie wpadała; oczy jej wówczas błyszczały niezdrowym blaskiem, a ręce drżały gorączkowo: dostać klucz, a potem otworzywszy szafę, wszystko za brać, wszystko zniszczyć, wszystko ofiarować na ołtarzu całopalenia, co niezawodnie Panu Bogu sprawi przyjemność.
Kilka kartek rękopisu, które doktór przez zapomnienie zostawił na rogu stołu, idąc umyć ręce i przebrać się, zniknęły natychmiast; jedynym po nich śladem była kupka popiołu w głębi kominka. Pewnego wieczora, gdy zapóźniwszy się przy jednym z chorych, szybkim krokiem o zmroku podążał ku domowi, zdjął go strach paniczny. Będąc bowiem na przedmieściu, ujrzał olbrzymią smugę czarnego dymu, w kłębach podnoszącego się ku górze i brudzącego czyste niebo. Czyż to przypadkiem nie paliła się cała Soulejada, podpalona jego papierami, rzuconemi na stos ofiarny? Popędził tedy naprzód niemal biegiem i uspokoił się dopiero wówczas, gdy zobaczył, iż na polu sąsiednim wypalano korzenie, skąd dym zwolna podnosił się ku niebu.
I jakże strasznie skutkiem takiej obawy musiał cierpieć ów uczony, widząc, iż godzą w ten sposób na jego umysłowość, oraz na jego prace! Przecież owe odkrycia, których dokonał, owe rękopisy, przez niego opracowane, tworzą tytuł jego chwały; są to niejako istoty, jego krwią zapłodnione, jego dzieci niemal; kto więc niszczyłby je lub palił, paliłby jego własne ciało. W całej tej nagance