Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/150

Ta strona została przepisana.

— Nie! — odpowiedziała głosem stłumionym — zabijać zło znaczy przeszkadzać mu, by się nie rozszerzało i nie odrastało z powrotem!
Każda obopólna rozmowa podsycała jedynie ich gniew. Formalne burze rozgrywały się pomiędzy nimi. Pewnego wieczora stara pani Rougon trafiła właśnie na jedną z takich sprzeczek. Gdy więc została sama z Pascalem, Klotylda zaś uciekła do swego pokoju i tam się zamknęła, nastało przez chwilę milczenie kłopotliwe. Stara matka usiłowała wprawdzie odgrywać rolę zmartwionej, ale w głębi jej źrenic ruchliwych świecił blask radości.
— Ależ wasz dom biedny — krzyknęła wreszcie — zmienił się teraz w piekło!
Doktór odpowiedział tylko gestem. Przeczuwał bo wiem oddawna, że poza młodą dziewczyną kryje się jego matka, podniecając w niej wierzenia religijne i zużytkowując ów ferment przeciwko niemu, aby tylko wzbudzać zamęt jej potrzebny. To też nie łudził się, wiedział bowiem wybornie, iż za dnia obie kobiety widziały się ze sobą, i właśnie tej rozmowie trującej i obliczonej z góry, zawdzięcza ową scenę okropną, po której jeszcze drżał na całem ciele. Bezwątpienia, matka przybyła teraz oglądać postępy, jakie robi jej robota podziemna, oraz sprawdzić równocześnie, czy prędko nastąpi ostateczny wybuch.
— Tak dalej — podjęła znowu — dziać się nie może. Dlaczego się nie rozłączycie, skoro już nie zgadzacie się z sobą? Powinieneś odesłać Klotyldę do brata, do Maksyma, który właśnie w tych dniach znowu pisał do mnie z prośbą o jej przyjazd.