Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/151

Ta strona została przepisana.

Doktór, blady, energicznie zaprotestował.
— Mielibyśmy rozstawać się w gniewie, nie, nie; odczuwałbym z tego powodu do końca życia wyrzuty ostre i smuciłbym się nieskończenie ciężko. Jeżeli Klotylda ma wreszcie odjechać, to pragnąłbym, abyśmy, choć zdaleka, mogli się kochać... Dlaczegóż atoli ma odjeżdżać? Nie skarżymy się, ani jedno, ani drugie.
Felicyta zrozumiała, że zbytnio się pospieszyła.
— Bezwątpienia, jeżeli tylko lubicie się kłócić, nikt się nie będzie do tego wtrącał... Pozwól przecież, biedny przyjacielu, abym ci oświadczyła, że w tym wypadku przypisuję nieco słuszności, również i Klotyldzie. Zmuszasz mię w ten sposób do wyznania, że ją widziałam przed kilku godzinami: tak jest, lepiej, ażebyś o tem wiedział, nie chcę dłużej zachowywać milczenia, nawet mimo dane przyrzeczenie. A więc, Klotylda nie jest szczęśliwą, skarży się ustawicznie; bądź pewien wprawdzie, że zburczałam ją porządnie i poleciłam, aby była zupełnie wobec ciebie uległą. To jednak nie przeszkadza mi do wydania trzeźwego sądu o tobie, do stwierdzenia, że nie robisz nic a nic dla swego szczęścia.
Usiadła i zmusiła go, by również usiadł w kącie sali, gdzie zdawało się, że ku wielkiej swojej radości trzyma go osamotnionego, zupełnie w swojej mocy. Już kilka razy chciała go w taki sposób zmusić do pewnych wyjaśnień, których on unikał. Jakkolwiek od wielu już lat trapiła go ustawicznie, zupełnie nie pojmując jego wartości, to przecież ani na chwilę nie przestał być synem nader oddanym i przyrzekł sobie nigdy nie przekroczy granic zachowania się pełnego szacunku. To też, choćby