nie wiem, jakie poruszała przedmioty, doktór zachowywał zawsze milczenie uporczywe.
— No, przypuśćmy — ciągnęła dalej — że nie chcesz ustąpić Klotyldzie, rozumiem to; zrób atoli dla mnie!... A gdybym cię tak błagała o poświęcenie dla mnie tych wstrętnych dokumentów, zamkniętych tam w szafie! Przypuśćmy na chwilę, że umrzesz nagle, te papiery zaś wpadną w ręce osób zgoła obcych: niesława spadnie na nas wszystkich... Przecież tego życzyć sobie nie możesz, nieprawdaż? Jakiż ostatecznie więc twój cel? Dlaczego upierasz się przy zamiarze tak niebezpiecznym?... Przyrzeknij mi, że je spalisz.
Doktór milczał i milczał, aż wreszcie odpowiedział:
— Moja matko, prosiłem cię już raz. abyśmy nigdy o tem nie mówili... Nie mogę bowiem zadosyć uczynić twej prośbie.
— Więc ostatecznie — krzyknęła — podaj mi powód takiego postępowania! Powszechnie mówią, że dobro naszej rodziny tyle cię obchodzi, co tamto stado wołów, pasących się tam na dole... A przecież należysz do rodziny... Och! wiem wybornie, że robisz wszystko, by uwolnić się od łączności z nami. Ja sama niekiedy dziwiąc się, pytam, skąd ty do licha się wziąłeś. I czyż to nie jest bardzo szpetnie z twojej strony wszelkiemi siłami starać się nas zbrukać, nawet nie troszcząc się na myśl, iż to wszystko smuci mnie, twoją matkę... Jest to poprostu grzech śmiertelny.
Doktór oburzył się i na chwilę uległ chęci bronienia się, mimo pierwotny zamiar stanowczego milczenia.
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/152
Ta strona została przepisana.