Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/155

Ta strona została przepisana.

św. Marka, Stare Miasto i Nowe Miasto oddawały hołd jej zachowaniu, pełnemu godności. Żądała więc tylko, by dzieci pomagały jej, wedle możności, żądała od wszystkich dzieci podobnych, jak i z jej strony wysiłków. Tak więc przypomniała Eugeniusza, wielkiego męża stanu, który, spadłszy z tak wysoka, zadawalniał się teraz rolą zwyczajnego deputowanego, broniącego aż do ostatniego tchnienia upadłych rządów, kiedy to był ich sławą i podporą. Nie szczędziła też pochwał i dla Aristidesa, który nigdy nie rozpaczał, za czasów rzeczypospolitej zaś zdobył z powrotem bardzo piękne stanowisko, mimo katastrofy niezasłużonej, grzebiącej go na chwilę wśród gruzów zrujnowanego „Związku powszechnego“. Tylko on sam Pascal pozostawał na boku i nie chciał zrobić żadnych ustępstw, aby jego matka umarła spokojną, widząc i ciesząc się ostatecznym tryumfem Rougonów? A przecież on, Pascal, jest tak rozumny, tak czuły, tak dobry! Czyżby to istotnie było rzeczą niemożliwą, by w niedzielę nadchodzącą on, Pascal, poszedł na mszę i spalił te obrzydliwe papierzyska, o których na myśl samą już zapada na zdrowiu?
Prosiła go, nakazywała mu, groziła. Pascal atoli milczał, spokojny, niepokonany, obwarowany zresztą zwykłem swojem postępowaniem, pełnem uległego szacunku. Nie chciał wdawać się w żadne rozprawy, znał ją bowiem zbyt dobrze, by łudzić się nadzieją jej przekonania lub śmiało pomówić o przeszłości.
— Otóż to właśnie — krzyknęła wreszcie, widząc go niewzruszonym — bieda! Ty nie należysz do naszej rodziny, zawsze to powtarzałam. Zniesławiasz nas tylko.