Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/157

Ta strona została przepisana.

Nadeszła godzina zwątpienia, zniechęcenia całkowitego. Pascal, upadłszy bezsilnie na krzesło, zaczął się w duchu pytać, po co walczyć dalej, skoro jedyne osoby, ukochane przez niego właśnie, przeciwko niemu się zwracają. Ta Martyna, która na jedno jego skinienie rzuciłaby się bez wahania w ogień, teraz zdradza go w taki sposób — dla jego dobra! Klotylda zaś łączy się z ową służącą i spiskuje po kątach, każąc jej pomagać w zastawianiu na niego sideł! Teraz już został naprawdę sam, zupełnie sam, otaczały go zaś same zdrajczynie, zatruwające naokoło niego wszystko, nawet owo powietrze, którem oddychał. Te dwie jeszcze przynajmniej go kochały, mógł więc się spodziewać, iż z biegiem czasu zdoła je rozczulić i rozbroić; odkąd atoli spostrzegł poza ich plecami matkę, panią Felicytę, wytłomaczył sobie natychmiast ich zaciętość i nawet nie spodziewał się ich ułagodzić. Bojaźliwy, jak niemal każdy uczony prawdziwy, żyjący zawsze zdała od kobiet, oddający się stale ulubionym badaniom, uginał się formalnie na myśl, iż wszystkie trzy kobiety razem sprzysięgły się, aby go opanować i zmusić do posłuszeństwa. Jednę z owej trójcy instynktownie zawsze czuł w pobliżu; zamknąwszy się w pokoju, odczuwał ich obecność poza ścianą; dręczyły go one najbardziej ową obawę ciągłą, że ukradną mu jego myśli, zanim ta ostatnie jeszcze zdołają dojrzeć pod jego czaszką.
Była to bezwątpienia najnieszczęśliwsza epoka z życia doktora Pascala. Ciągły przymus, ciągła obrona, o której musiał myśleć, złamały go całkowicie; chwilami zdawało się mu, że podłoga domu załamuje się pod jego