— A teraz!., pomożesz ułożyć mi je tam na półce!.. Do miliona dyabłów!.. Chodź tu i zacznij od tego, żeby je uporządkować tu na stole!... Rozumiesz mnie!...
— Rozumiem, mistrzu...
Zbliżyła się, pomagała mu, zwyciężona, złamana, tym potężnym uściskiem mężczyzny, który niejako wdarł się w jej ciało. Świeca, paląca się wysokim płomieniem, wśród tej nocy ciężkiej, oświecała ich, a w dali odgłosy przeciągłe grzmotów i piorunów nie ustawały, okno, otwarte na burzę, wydawało się w ogniu gorejącem.
Przez chwilę Pascal patrzył na te akta, które stanowiły istotnie dużą kupę, tak porzucone bezładnie na długi stół, środek pokoju zajmujący. W zamieszaniu tym kilka okładek z grubego papieru niebieskiego otworzyło się i dokumenta się z nich rozlewały niejako na stół — listy, wycinki z dzienników, akty na papierze stemplowym, notatki pisane.
Już dla rozklasyfikowania ich musiał szukać nazwisk na okładkach, wielkiemi literami wypisanych, gdy nagle z gestem gwałtownym wyrwał się z tego ponurego zamyślenia, w jakie popadł. I, odwracajac się do Klotyldy, która czekała, stojąc wyprostowana niema i blada.
— Słuchaj mnie! zawsze ci zabraniałem czytać tych papierów i wiem, żeś zakazu tego nie przekroczyła...