po dwie świece z biurka swego. Siedm świec zapłonęło a oni oboje nieubrani, on z piersią odkrytą, ona z ramieniem, krwią splamionem, z szyją i rękami obnażonemi, nie widzieli się nawet. Trzecia godzina wybiła, ale ani on, ani ona nie mieli pojęcia o biegu czasu i zapuszczali się w tę noc, uniesieni namiętnością dowiedzenia się, bez potrzeby snu, bez świadomości miejsca i czasu. Burza, którą widać było na horyzoncie przez okno otwarte, huczała coraz głośniej.
Nigdy Klotylda nie widziała w oczach Pascala tak wielkiej gorączki, tak strasznego podniecenia. Od paru tygodni zapracowywał się, moralne jego cierpienia czyniły go czasem szorstkim, pomimo jego wrodzonej dobroci i łagodności kojącej. Ale zdawałoby się, jakgdyby jakaś czułość nieskończona, nieprzebrana potęga miłości braterskiej zbierała się w nim w chwili, gdy mu przychodziło zstąpić do bolesnych prawd życiowych. Była to jakaś bezgraniczna wyrozumiałość, coś nadmiernie wielkiego i potężnego, co miało uniewinnić wobec młodej dziewczyny przerażającą ohydę faktów. Taką była jego wola: powie wszystko, ponieważ wszystko trzeba powiedzieć, aby wszystko uleczyć. Czyż to nie jest ta ewolucya konieczna, fatalna, argument ostateczny, historya tych istot, które się ze sobą stykają tak blisko. Zycie jest takiem, i takiem przeżyte być musi. Bezwątpienia wyjdzie ona z tego ognia zahartowana, pełna tolerancji i odwagi.
— Buntują cię przeciwko mnie — zaczął znowu — każą ci postępować nieuczciwie względem mnie.. i oto ja chcę ci wrócić twój własny sąd, własne pojęcie. Jak
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/163
Ta strona została przepisana.