będziesz wiedziała wszystko, osądzisz sama i będziesz działała sama... Przybliż się, czytaj wraz ze mną.
Była posłuszną. Wprawdzie te akta, których jej babka tak strasznie się bała i o których z takim mówiła gniewem, przerażały ją nieco, ale jednak ciekawość budziła się w niej i rosła z każdą chwilą. Zresztą, jakkolwiek poskromiona potęgą męską, która ją przed chwilą w jednym uścisku złamała — przecież wahała się jeszcze. Czyż nie może go wysłuchać, czytać z nim razem?... Czyż nie lepiej zachować sobie prawo własnego sądu i sumienia?... Czekała.
— Więc mów... chcesz!?...
— Tak, mistrzu, chcę!...
Najprzód więc pokazał jej drzewo genealogiczne rodu Rougon Macquartów. Zwykle nie chował go w szafie, lecz trzymał je osobno w szufladce biurka swego, skąd je przyniósł wtedy, gdy poszedł po kandelabry. Od przeszło dwudziestu lat, prowadził je starannie, pilnie zapisując urodzenia i śmierci, małżeństwa, ważniejsze fakty rodzinne, zaznaczając krótkiemi notatkami wypadki, wedle swej teoryi dziedziczności.
Był to wielki arkusz papieru zżółkłego, o załamkach, przez użycie startych, a na tym arkuszu wznosiło się narysowane grubemi kreskami drzewo symboliczne, którego gałęzie rozłożone i pooddzielane rozchodziły się na pięć rzędów szerokich ćwiartek, a każda ćwiartka nosiła na sobie nazwisko, wypisane drobnem pismem, biografię całą, jakiś przypadek dziedziczny.
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/164
Ta strona została przepisana.