Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/196

Ta strona została przepisana.

panem we wszystkiem... Wrażenie to przeciągało się, ogarniało ją, porywało ją po za granicę jej woli, aż do poczucia nieprzepartej potrzeby oddania się jemu.
Nagle Klotylda zerwała się, chcąc się zastanowić, rozmyślić. Obnażonemi ramionami zasłoniła nagą pierś swoją. Cała krew z jej żył wybiegła pod skórę w purpurowej fali wstydliwości... i zaczęła uciekać, boska dziewiczą pięknością wysmukłej swej postaci.
— Mistrzu!.. mistrzu.. pozwól mi... ja zobaczę...
Z lekkością przestraszonej antylopy, tak samo, jak ongi skryła się po za drzwi swego pokoju. Słyszał, jak szybko zamknęła je na dwa spusty. I on pozostał sam, przejęty nagle zniechęceniem i smutkiem bezgranicznym, pytając się siebie, czy dobrze zrobił, że wszystko powie dział, czy prawda wzejdzie w tej ukochanej istocie uwielbianej i czy wzrośnie kiedykolwiek w nieprzebrane żniwo szczęśliwości!?..




VI.

Dni całe upływały. Październik był z początku wspaniały, jesień gorąca, płomienna aureola lata, szeroka w swej dojrzałości, pod niebem bez chmury. Potem pogoda się popsuła, wiatry straszne się zerwały i jedna wielka ostatnia burza, potokami poorała pochyłości wzgórz. I na dom ponury, na Soulejadę całą, zbliżanie się zimy nałożyło jakby woal nieskończonego smutku.