Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/200

Ta strona została przepisana.

Pomimo to upierał się, aby walczyć z choroba, i prowadził dalej kuracyę.
Otóż nieszczęście chciało tego dnia, że maleńka szprycka z głębi flaszeczki wyciągnęła jakąś cząsteczkę nieczystą, której filtr nie wyłowił. Przy ukłóciu ukazała się kropla krwi... jakby na złość tego dnia, na domiar wszystkiego, ukłócie trafiło na żyłę. Zaniepokoił się odrazu, widząc, że szynkarz zbladł, tchnie ciężko i poci się wielkiemi kroplami. Zrozumiał, co się stało, gdy nastąpiła śmierć piorunująca, twarz poczerniała, wargi zsiniały... Było to zakażenie wyraźne i Pascal mógł tylko obwiniać niedokładność swoich preparatów i całą metodę swoją jeszcze w kolebce, w stanie barbarzyństwa będącą. Zapewne, Lafouasse był i tak stracony, byłby może ciągnął jeszcze najwyżej z pół roku wśród cierpień straszliwych, ale zawsze brutalność faktu niemniej była okropna — ta śmierć tak gwałtowna i jakiś żal rozpaczliwy, jakieś nadwerężenie wiary, jaka wściekłość przeciw nauce tak niedostatecznej, niedokładnej i zbrodniczej!.. Powrócił do domu zzieleniały ze strapienia i ukazał się dopiero nazajutrz po szesnastu godzinach zamknięcia w swoim pokoju, gdzie, rzuciwszy się wpoprzek łóżka, leżał bez tchu i bez świadomości prawie.
Tego dnia po południu Klotylda, która szyła obok niego w dużej sali, zdecydowała się przerwać tę ciężką ciszę. Podniosła na niego oczy i przypatrywała się, jak się denerwował, przerzucając jakąś książkę i szukając wyjaśnienia, którego tam nie było.
— Mistrzu, tyś chory... Dlaczego nie powiesz?.. jabym cię pielęgnowała...