Ale Klotylda, usłyszawszy głos babki swej, zeszła także na dół. Ona także włóczyła się po wszystkich tych pustych pokojach i żyła po największej części w wielkim salonie parterowym, niezamieszkanym i zwykle nieużywanym. Zresztą, wszedłszy do kuchni, nie odezwała się lecz stanęła i słuchała z właściwą sobie miną refleksyi i oczekiwania.
— A!.. to ty! kochanko!.. Jak się masz! — zawołała pani Felicyta. — Martyna mi powiada, że dyabeł jakiś wlazł w skórę Pascala i męczy go!.. To jest zresztą i moje zdanie, tylko powiem, że ten dyabeł nazywa się pychą. Zdaje mu się, że wie wszystko i że jest zarazem papieżem i cesarzem... i naturalnie, jak się kto nie zgadza z jego zdaniem, to go do rozpaczy doprowadza...
Wzruszyła ramionami, pełna niewypowiedzianej i bezgranicznej wzgardy.
— Co do mnie, śmiałabym się z tego, gdyby to nie było takie smutne... Taki oto człowiek, co to naprawdę nie wie dokładnie nic a nic, który nigdy nie żył, który zawsze siedział tylko głupio w książki swoje zaryty... Postaw go naprzykład w jakim salonie... to zobaczysz... nic a nic... głupiutki, jak nowonarodzone dziecię... A kobiety?.. przecież on i na tem wcale się nie zna...
I, zapominając, do kogo mówi, nie widząc tej służącej i tej panienki, półgłosem, konfidencyonalnie dodała:
— Ha!.. to tak!.. widzisz i za bardzo skromnym być nie trzeba... i to odpokutować człowiek musi... Ani żony, ani kochanki... ani nic!.. Widzisz, to mu nakoniec mózg w głowie przewróciło...
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/205
Ta strona została przepisana.