Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/207

Ta strona została przepisana.

Ona nie ustąpiła i zaatakowała go z innej strony, napadając na jego ciągłą nieufność i niechęć. To on sam rozgorączkowywa się, chociażby tylko tem, że mu się zdaje ciągle, iż go jacyś wrogowie osaczają, czekając tylko okazyi, aby go okraść i zniszczyć. Czyż to rozsądny człowiek może sobie tak dopuszczać do głowy, że go ktoś będzie tak zawzięcie prześladował. I znowu zarzuciła mu, że mu się w głowie przewróciło z tym jego jakimś tam wynalazkiem, z tym sławnym eliksirem, co ma wszystkie choroby leczyć!.. To też nic nie warto, jeśli się komuś zdaje, że Panem Bogiem został, a tembardziej w takich razach rozczarowania bywają okrutne. I przytem zrobiła lekką aluzyę do tego Lafoussa, do tego karczmarza, który umarł nagle pod szprycką. Naturalnie, ona doskonale rozumie, że mu to nie może być przyjemne i że od tego istotnie rozchorować się można.
Pascal, powstrzymując się ciągle z oczyma ku ziemi spuszczonemi, powtarzał:
— Moja matko... proszę cię na wszystko... daj mi spokój...
— Aa!.. co mi tam gadasz!.. nie dam ci spokoju!.. — zawołała ze zwykłą zapalczywością, która jej się została pomimo podeszłego wieku. — Umyślnie po to przyszłam, żeby cię trochę rozruszać, żeby cię wyrwać z tej gorączki, która cię zjada... Nie!.. tak dłużej trwać nie może, nie mam wcale ochoty, żebyśmy się stali na nowo pośmiewiskiem całego świata przez te twoje dzikie historye... Musisz się leczyć!..
Wzruszył ramionami i szepnął po cichu, jakby sam do siebie z miną niespokojnego i nieprzekonanego uporu: