Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/21

Ta strona została przepisana.

Już, już otwierał usta, by odpowiedzieć szorstko, gdy w tejże chwili spostrzegł bezpożyteczność wszelkich rozpraw.
— A! do licha, dajcie mi spokój. Pójdę lepiej pracować.. Niech mi nikt nie przeszkadza.
Krokiem lekkim zawrócił do swego pokoju, gdzie urządził przed laty rodzaj pracowni naukowej, i tam się zamknął. Zakaz wchodzenia dotyczył wszystkich. Tam to właśnie przeprowadzał doświadczenia rozmaite, o których nikomu nic nie wspominał. Prawie natychmiast obie kobiety usłyszały cichy, a prawidłowy stuk tłuczka w mozdzierzu.
— I otóż — rzekła Klotylda z uśmiechem — znowu zabrał się do swej kuchni djabelskiej, jak mówi babka.
Po tych słowach zaczęła z troskliwością niesłychaną odmalowywać gałązkę wielkiej malwy. Dokończyła rysunku z dokładnością niemal matematyczną, i kolejno wynajdywała odcień właściwy listeczków fijołkowych oraz żółtych prążków, nie pomijając ani jednej zmiany zabarwienia czy załamania.
— Och! — zamruczała po chwili Martyna, znowu siedząc na podłodze i naprawiając gorliwie fotel — co za nieszczęście, że taki święty człowiek przez własną lekkomyślność chce zatracić duszę. Niema bowiem co mówić, jak go znam od lat trzydziestu, tak nie widziałam, by kogokolwiek choć raz skrzywdził. Prawdziwie złote serce! Sobie samemu odjąłby od gęby, byle tylko bliźniego poratować... I grzeczny dla każdego, i zawsze zdrów i zawsze wesoły, prawdziwe błogosławieństwo Bo-