Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/211

Ta strona została przepisana.

znów czy stan jego przypadkiem nie jest objawem dziedziczności bezpośredniej, coby stanowiło jeden więcej dowód na poparcie jego teoryi tkanki zarodowej?..
Albo może należy tu widzieć szczególniejszy wypadek podobieństw nieokreślonych, nagłe ukazanie się w nim jakiegoś nieznanego przodka dawniejszego u schyłku życia?... Od tej chwili nie było już dla niego spokoju. Zapalony żądzą odnalezienia swojego przypadku choroby, rwał się do pracy, przewracał notatki swoje, zagłębiał się w księgi i traktaty. I sam siebie badał i studyował, z każdego najmniejszego wrażenia, jakie od nosił, wyciągając jakieś nowe wnioski, grupując fakty, wedle których mógłby się rządzić i zakwalifikować. W dniach, w których inteligencya jego była bardziej leniwa, w których zdawało się, iż doświadcza wrażeń jakichś widzeń szczególnych, przechylał się w sądzie o sobie na stronę zboczenia nerwowego, po rodzinie odziedziczonego; gdy znowu w inne dni, kiedy myślał, że to go od nóg chwytać zaczyna, gdy się czuł ciężkim i jakichś bólów niezwykłych doznawał, przypuszczał, że ulega wpływowi pośredniemu jakiegoś członka rodziny, z zewnątrz rodu przychodzącego. Wszystko się gmatwało w jego głowie i nie mógł się już zoryentować wśród tych niepokojów imaginacyjnych, które wstrząsały jego organizmem osłabionym. I co wieczór wracała ta sama konkluzya ostateczna, ten sam dźwięk, jakby dzwonu pogrzebowego w jego głowie: dziedziczność, dziedziczność straszna i okrutna, obawa zostania waryatem!
W pierwszych dniach stycznia Klotylda, niechcący, obecna była przy scenie, od której serce jej się gorzko