ścisnęło. Siedziała przy jednem z okien wielkiej sali, czytując, ukryta po za wysokiemi plecami starego fotela, gdy wtem spostrzegła Pascala, wychodzącego z głębi pokoju, gdzie od dnia poprzedniego zniknął, zamknąwszy się dla wszystkich. Trzymał on w obu rękach otwarty szeroko przed oczyma wielki arkusz zżółkłego papieru, w którym poznała owo drzewo genealogiczne. Był on tak pochłonięty, z wzrokiem w ten arkusz wlepionym, że mogłaby się pokazać, nie zwracając na siebie jego uwagi. I rozłożył drzewo to na stole i dalej przypatrywał mu się długo z uwagą głęboką, z tem przerażeniem, pytającem, coraz bardziej złamany i jakby błagający, z oczyma, łez pełnemi. Dlaczegóż to jest tak!.. mój Boże!..
Drzewo nie chciało mu odpowiedzieć po jakim przodku dziedziczy chorobę swoją i on nie może zapisać na ćwiartce swojej obok innych tego przypadku, czy rodzaju dziedziczności, jaka się w nim samym objawia. Jeżeli ma zostać wTaryatem, dlaczegóż drzewo genealogiczne, tak starannie opracowane, nie powie mu wyraźnie nic!.. Toby go z pewnością uspokoiło, gdyż sam przekonany był, że cierpienienia jego głównie z niepewności pochodzą?.. Ale łzy zasłaniały mu oczy i pomimo to patrzał ciągle, cały się skupiając w tej potrzebie dowiedzenia się, od której rozum jego już się mącić zaczynał. Nagle Klotylda schować się musiała, widząc go, idącego wprost ku wielkiej szafie, którą otworzył na oścież. Chwycił w ręce akta, rzucił je na stół i gorączkowo przeglądać zaczął.
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/212
Ta strona została przepisana.