Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/219

Ta strona została przepisana.

poważnego nie grozi, w tydzień albo dwa staniesz na nogi... ale coś robić trzeba...
Pascal, który osunął się na jakieś krzesło, patrzył na nich, nic nie mówiąc... Zdobył się na tę siłę, że się przezwyciężył i na twarzy jego nie było widać rany, jaka mu serce krwawiła. Z pewnością umrze od tego i nikt na świecie nie będzie wiedział, co go zabiło. Ale ulgą było dla niego módz się gniewać, odmawiając gwałtownie wypicia bodaj jednej szklanki rumianku.
— Leczyć się!?... ja!... na co się to przyda?... Czyż to nie koniec jeszcze z tem głupiem cielskiem mojem!...
Ramond nalegał z uśmiechem człowieka zdrowego, silnego i spokojnego.
— Ale gdzież tam! jesteś od nas młodszych bardziej krzepki, mistrzu!.. Przypadkowe osłabienie.. a przecież sam znalazłeś środek... zastrzyknij sobie eliksiru swego..
Nie mógł mówić dalej, bo mu Pascal przerwał z gwałtownością i uniesieniem niebywałem. Krzyczał, jak szalony: Cóż to chcecie, żebym się zabił, tak jak zabiłem Lafouassa!.. Zastrzykiwanie?.. także wynalazek piękny, którego się on wstydzić powinien, a nie chluby w nim szukać! Przeczył medycynie, przysięgał, że już w życiu nigdy żadnego chorego nie dotknie. Gdy człowiek dochodzi tego, że się staje do niczego niezdolnym, powinien zdychać jak pies!... To jest zawsze najlepiej dla niego samego i dla tych, co go otaczają. Zresztą on sam postara się to zrobić i zrobić jaknajśpieszniej!..
— E!... co tam!... — kończył Ramond, żegnając się, żeby go bardziej nie drażnić — zostawiam ci, mistrzu, Klotyldę i jestem spokojny... Ona to już urządzi, jak się należy!...