jej rozumu i rozmysłu. Najprzód milczenie zachowywała co do tego wszystkiego, co ich od siebie dzieliło, ale jeszcze nie przyszło jej na myśl rzucić mu się na szyję, wołając, że do niego chce należeć, że może odżyć, ponieważ ona mu się oddaje. W myśli swojej była ona tylko czułą dziewczyną, pielęgnującą go tak, jakby go pielęgnowała jaka inna poczciwa krewniaczka. I było to nieskończenie czyste, nieskończenie niewinne, ta troskliwość, delikatności pełna, to ciągłe uprzedzanie jego pragnień, to ogarnięcie jedną ideą życia całego, tak, że teraz dni przechodziły szybko i niepostrzeżenie, wolne od troski o to, co jest po za obrębem świadomości ludzkiej, pełne jednego pragnienia: uzdrowienia go.
Ale rzeczywistą walkę stoczyć musiała dopiero wtedy, gdy go namówić chciała, aby robił sobie zastrzykiwania podskórne. Uniósł się gniewem, zaprzeczał wynalazkowi swemu, głupcem i idyotą się nazywał. I ona także głos podniosła. Teraz ona jest tą, która wierzy w jego władzę, która się oburza, widząc to zwątpienie jego w swój własny geniusz. Długo opierał się jej, potem, osłabiony, ulegając wpływowi, jaki na niego wywierała, zrobił, co chciała, aby tylko uniknąć tej serdecznej kłótni, której z nim co rano szukała jakby umyślnie. Od razu, od pierwszych zastrzyknięć doznał znacznej ulgi, chociaż nie chciał tego przyznać wcale. Głowa mu się od tego uścisku uwolniła, siły zaczęły wracać powolutku. Było to dla niej tryumfem. Ją za niego duma przejmowała, podnosić zaczęła pod niebiosa jego wynalazek, buntowała się na to, że on się sam nie podziwia i nie widzi na sobie przykładu cudów, jakie czynić może. On
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/222
Ta strona została przepisana.