Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/228

Ta strona została przepisana.

na jakby oszołomiona została tem przypomnieniem.
— Ach!, prawda... moje zamążpójście!..
— Jakże myślisz, możebyśmy tak odrazu wybrali i postanowili... co?.. drugi tydzień miesiąca czerwca... nie podoba ci się?..
— Owszem, dobrze, drugi tydzień miesiąca czerwca, to będzie doskonale.
Zamilkli jakoś oboje. Ona wlepiła oczy w jakąś robótkę, którą w rękach trzymała, gdy tymczasem on, zapatrzywszy się w dal, stał nieruchomy z powagą głęboką na twarzy.




VII.

Tego dnia stara pani Rougonowa, przychodząc do Soulejady, spostrzegła Martynę w ogrodzie warzywnym, zajętą sadzeniem porów; skorzystała ze sposobności, podeszła ku niej z zamiarem porozmawiania i wydobycia z niej objaśnień i wskazówek, zanim do domu wejdzie.
Czas upływał, pani Felicyta była mocno zmartwiona tem, co nazywała ustępstwem Klotyldy. Czuła doskonale, że bez niej nigdy nie dojdzie do posiadania na własność owych akt nieszczęsnych. Ta mała gubi duszę swoją, zbliża się do Pascala od owego czasu, gdy go pielęgnowała w chorobie, i teraz się tak psuje szalenie, że już jej od owego czasu nawet w kościele nie widziano. To też babka powraca do pierwszego swojego zamiaru: