oddalić ją, potem opanować syna wtedy, kiedy będzie sam, samotnością swoją osłabiony. Kiedy jej nie mogła namówić, aby pojechała z bratem, pani Rougonowa namiętnie się oddała myśli wydania jej zamąż i chciałaby zaraz, choćby nazajutrz, rzucić ją na szyję doktorowi Ramond, niezadowolona z tych ciągłych opóźnień. I przybiegła właśnie tego popołudnia, gorączkowo rozpalona potrzebą przyśpieszenia tego wszystkiego.
— Dzień dobry, Martyno!.. Jakże się tu macie?..
Służąca, klęcząc z rękami, pełnemi ziemi, podniosła twarz bladą, którą od słońca osłaniała za pomocą chustki, zawiązanej na czepcu.
— Tak, jak zawsze, proszę pani, powolutku.
I zaczęły gawędzić. Pani Felicyta obchodziła się z nią jak z osobą zaufania godną, służącą przywiązaną, dziś już do rodziny należącą, której można wszystko powiedzieć. Wypytywała więc ją o wszystko i chciała się dowiedzieć, czy doktór Ramond nie był przypadkiem dziś rano. Owszem, był, ale z pewnością mówiono tylko o rzeczach zupełnie obojętnych. Wtedy matka rodu wpadła w rozpacz, gdyż wczoraj jeszcze sama widziała się z doktorem, i on się jej zwierzył z cierpienia swego i zmartwienia, że nie dostaje tak długo odpowiedzi ostatecznej, i pragnie chociażby tylko stanowcze słowo Klotyldy uzyskać. To przecież tak dłużej trwać nie może, trzeba tę dziewczynę zmusić do jakiegoś wyraźnego postanowienia.
Zbyt delikatny jest!.. — zawołała. — Ja mu sama mówiłam i wiedziałam dobrze, że przyjdzie dziś rano, ale nie będzie miał odwagi postawić stanowczych
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/229
Ta strona została przepisana.