Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/231

Ta strona została przepisana.

obsłużenia. I oczy jej mimowolnie i bezwiednie błyszczały na samą, myśl tej wielkiej samotności, tego wielkiego szczęścia w spokoju, jakiby nastał po tym wyjeździe.
Przyciszonym głosem mówiła dalej:
— Będzie mi to bardzo przykro, bo i dla pana zapewne samego byłaby to wielka boleść. Nigdy nie byłabym przypuściła, że kiedykolwiek będę tak pragnęła tego rozłączenia... Ale, proszę pani, ja sobie myślę tak samo, jak pani, że to jest konieczne, bo ja się bardzo boję, że się ta panienka w końcu zupełnie zepsuje i że to będzie jeszcze jedna dusza Boża która pójdzie na zatracenie!.. Ach!.. smutne to jest... o!.. smutne, serce mi od tego się ściska... aż się boję, żeby mi nie pękło!..
— Są tam pewno oboje na górze, nieprawdaż? — rzekła pani Felicyta. — Pójdę ja tam do nich i już to biorę na siebie, żeby ich zmusić do skończenia z tem raz nareszcie.
W godzinę później, gdy wracała z góry, znalazła Martynę jeszcze na kolanach, wpół złamaną, wśród ziemi miękkiej i pulchnej, kończącą sadzenie. Na górze, od pierwszych słów, gdy tylko opowiadać zaczęła, że się widziała z doktorem Ramond i że on niecierpliwi się, niepewny swego losu, ze ździwieniem zobaczyła, że Pascal potakuje jej gestem. Był poważny bardzo, kiwał głową, jakby przyznawał, że ta niecierpliwość wydaje mu się zupełnie naturalną. Klotylda sama przestała się uśmiechać i zdawało się, że jej słucha z uszanowaniem i uległością. Ona jednak okazywała pewne ździwienie. Dlaczegóż tak nalegają na nią?.. Mistrz oznaczył datę na drugi tydzień miesiąca czerwca, ma ona zatem przed