Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/234

Ta strona została przepisana.

męzkości Pozwolił się pożreć pracy, która mu wydarła mózg, zjadła mu serce, strawiła muskuły. Z całej tej namiętności w pojedynkę, zrodziły się tylko książki, papier zaczerniony, który kiedyś zapewne wiatr rozwieje, zimne kartki, od których palce mu sztywnieją, gdy je otwiera. I nie ma gorącej piersi kobiecej do przytulenia do swojej piersi i nie ma miękkich włosów dziecka do ucałowania!..
Zył sam, sam jeden w lodowatem swojem łożu, łożu uczonego, i tak też umrze sam!.. Czyż istotnie przyjdzie mu tak umrzeć samemu?.. czyż nie zazna szczęścia, jakiego używa najprostszy tragarz, najnędzniejszy furman, co tam oto przed szynkiem stoi i z bicza trzaska?.. Ale musi się śpieszyć, bo niezadługo minie już zupełnie czas. Cała jego młodość nieużyta, wszystkie żądze odpychane i nagromadzone przypływały mu napowrót do żył w falach wzburzonych. Przysięgał sobie, że jeszcze kochać będzie, że odżyje dla wyczerpania namiętności, których nie wypił, dla zakosztowania wszystkich, zanim zostanie starcem. Zastuka do wszystkich drzwi, po drodze przechodniów zatrzymywać będzie, przetrzęsie miasto i pola!..
Potem, nazajutrz, gdy się obficie zlał zimną wodą i wyszedł ze swego pokoju, cała ta gorączka upadała, palące obrazy nikły, zapadał na nowo w swoją zwykłą naturalną nieśmiałość. I znów potem, nocy następnej, obawa samotności rzucała go w taką samą bezsenność, krew się w nim rozpalała i powtarzały się te same rozpacze, te same bunty, to samo pragnienie, które na setki sposobów powtarzał i zmieniał, żyć i nie umierać, póki się nie zazna kobiety.